Urocze brioche w kształcie różyczek (żałuję, że nie mam talentu plastycznego i u mnie to tylko przypomina róże) z nadzieniem malinowym. Do odrywania, na śniadanie, do pracy, do mleka, z masełkiem i kolejną porcją dżemu. :)
Malinowe brioche
przepis stąd (klik) z moimi modyfikacjami
(tortownica)
zaczyn:
15g świeżych drożdży
3-4 łyżki cukru
32g cukru waniliowego
140ml ciepłego mleka
1/2 łyżeczki soli
ciasto:
350g mąki pszennej
2 żółtka
80g letniego masła
zaczyn
nadzienie:
dżem malinowy lub świeże rozgniecione maliny
brunatny wierzch:
kilka łyżek mleka
łyżka cukru
ewentualnie:
cynamonowy cukier
Drożdże rozkrusz i rozpuść w
ciepłym mleku wraz z solą i cukrem. Zostaw na kilka minut w ciepłym miejscu.
Mąkę przesiej do miski. Dodaj zaczyn, żółtka i zacznij wyrabiać ciasto. Masło pokrój w kostkę i wmieszaj w ciasto, wyrabiając bardzo dokładnie i mocno. Niech ta czynność zajmie Ci 10 minut.
Odstaw do podrośnięcia na 1,5 godziny.
Następnie przygotuj szklankę o średnicy 6-8 cm. Tortownicę wysmaruj masłem.
Ciasto wyłóż na stolnicę i rozwałkuj na grubość 3-4 mm. Wykrawaj kółka i grupuj po trzy. Posmaruj wszystkie dżemem malinowym i ewentualnie posyp cynamonowym cukrem. Połącz ze sobą jak na obrazku poniżej i zwiń. Ułóż pionowo w tortownicy w równych 1 cm odstępach.
Odstaw na 30-40 minut. Posmaruj słodkim mlekiem.
W międzyczasie nagrzej piekarnik
do 180oC. Wstaw brioche i piecz około 25 minut.
Podawaj z masłem i dżemem malinowym.
………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………
Popełniłam faux pas przy zawijaniu tych brioche. Nie przekroiłam ich na pół, co zauważyłam dopiero przed chwilą patrząc ponownie na przepis.
Tak to jest, gdy przepisy zapisuje się na rączce bądź pisze się same składniki i cyferki, które mówią o kolejności dodawania. Skutkuje to potem takimi pseudo różami (albo niedomytymi dłońmi), ale wiem, że zrobię je jeszcze raz, bo nie mogłam się oprzeć temu niesamowitemu, waniliowo-drożdżowemu zapachowi, który rozchodził się po kuchni przy wyrabianiu ciasta. Pachniały ręce, pachniało przed, w trakcie i po upieczeniu. Jedzenie ich to pradziwy rytuał, bo nie wiesz, czy delektować się smakiem czy ich wonią.
Już nie raz wspominałam o mojej miłości do ciasta drożdżowego. Ostatnio z ciekawości spróbowałam zaczynu drożdzowego i... nie róbcie tego, nie ważcie się próbować! Z surowych, nieupieczonych dobre są tylko masy na ciasto, których w foremce zawsze jest mniej niż powinno.
Nigdy:
- nie miałam kolczyków z czereśni
- nie upiekłam z nimi ciasta
- nie jadłam lodów czereśniowych
- nie plułam pestkami, ani nie potrafiłam podrzucić czereśni tak, by wpadła mi prosto do buzi (jeszcze wszystko przede mną)
- chyba nie przestanę mówić na czereśnie, wiśnie, a na wiśnie, czereśnie
Kiedyś za to:
- w trudnych chwilach potrafiłam wyjadać łyżeczką ze słoiczka konfiturę czereśniową
- potrafiłam wejść na drzewo (miało może z 3-4 metry wysokości) i zjadać je, takie nieumyte, dziecko nie ma pojęcia o zarazkach
- kupię sobie drylownicę i poszaleje z nimi, bo marzę o crumble czereśniowym, o kruchym cieście ze złocistymi, słodziutkimi owockami na wierzchu pod pierzynką z białek.
Takie czereśnie-mrożonki nie mają u mnie szans.
Nigdy też nie umiałam zrobić wianka ze stokrotek, czy innych polnych kwiatków. Na pocieszenie okręcałam sobie łodyżkę kwiatka (wraz z nim) wokół palca i udawałam, że to pierścionek. Największą radość jednak sprawiło mi znalezienie czterolistnej koniczyny, kilka lat poszukiwań i wreszcie się udało!
Tęsknie czasem za dzieciństwem, choć jeszcze się nie skończyło, to niestety do tego dąży...
Pozdrawiam,
muffinka
10 komentarzy:
urocze? z całą pewnością! piękne zdjęcia, nie tylko te kulinarne.
Pycha... Wyglądają ślicznie :) Nie wydaje mi się, żebyś nie miała talentu plastycznego ;)
Ze świeżymi malinami muszą być cudowne, ale na razie maliny są w takich cenach...
Jak ja tęsknię za takimi wypiekami! No cóż alergia nie wybiera...;)
A drylownicy nie musisz kupować. Wystarczy agrafka ;) http://kucharzenie-guli.blogspot.com/2012/06/bezglutenowy-dzem-czeresniowy.html
Pozdrawiam słodko i czereśniowo:)
Oj tam, oj tam. Dla mnie sa boskie i tyle. A kolczyki z czeresni mialam i zawsze kojarza mi sie z beztroskimi czasami dziecinstwa :)
coz za delikatne malenstwa (:
a ja mialam kolczyki z czeresni i wisnie
Zgadzam się, brioche wyszły niesamowicie urocze, piękne w swej różanej niedoskonałości :D
A co do czereśni to również marzy mi się drylownica ale nawet nie wiem gdzie ją kupić :P
Wyglądają tak pysznie że obiecuję że spróbuję je zrobić jakoś na dniach! Dzięki za wspaniały przepis!:)
Śliczne bułki. Rwałabym je na okrągło :) Świetne zestawienie czereśni, już zapomniałam ile można z nimi zrobić.
Co dziś zjem na śniadanie?
mmm wspaniałe! uwielbiam takie drożdżowe wypieki :)
dlaczego brak talentu? ja od razu powiedziałam, że to różyczki a potem dopiero przeczytałam :)
Prześlij komentarz